wycieczka na pętle

środa, 12 września 2012

Czas poza domem: 3h 10min
Dziś postanowiłam zrobić jakiś krok, który przybliżyłby mnie do wyzdrowienia. Jak co dzień zostawiłam psa samego i wyszłam, początkowo z zamiarem udania się na bazar. W połowie drogi przypomniało mi się jednak to co kiedyś mówił mi P. i zawróciłam, obrawszy sobie inny cel. Szłam przed siebie, mówiąc sobie, że w każdej chwili mogę zawrócić. Nikt mnie nie będzie z tego rozliczał, nikt na mnie nie czeka, nikogo nie zawodzę, robię po prostu coś sama dla siebie, a jak się nie uda, to spróbuję następnym razem. Doszłam do świateł i zawahałam się. Czekałam, aż zmieni się na zielone, a w głowie pojawiło się mnóstwo wątpliwości. Jakby po drugiej stronie ulicy nie było możliwości ucieczki, co przecież jest nie prawdą. Jednak wizja stania w miejscu i czekania aż samochody się zatrzymają w razie ewentualnego ataku paniki powodowała, że ciężko było przekroczyć tą granicę. Zielone. Czułam się, jakby nogi same mnie prowadziły, nie słuchając tego co brzęczało mi w głowie. Jakby to moje nogi przeciwstawiały się nerwicy i siedzeniu w domu, a nie ja. Kolejne światła, kolejne pasy, aż w końcu stanęłam przed uosobieniem zła i wszystkiego co najgorsze- tramwajem. Większość moich ostatnich omdleń była właśnie tam. Nikogo nie było w środku, nawet prowadzącego. Po chwili się pojawił i zaczął czytać gazetę, co było dla mnie znakiem, że jeszcze nie zamierza ruszyć z pętli. Po raz pierwszy od ponad 2 lat nacisnęłam guzik by otworzyć drzwi i po raz pierwszy od 2 lat przekroczyłam próg i usiadłam na siedzeniu. Rozległ się dzwonek zamykania drzwi, a ja aż podskoczyłam, pewna, że to sygnał, oznaczający że zaraz będziemy ruszać. Wstałam, przeszłam do drugich drzwi i ponownie wcisnęłam guzik- byleby się stamtąd wydostać. Odetchnęłam z ulgą, gdy się udało, zdając sobie sprawę, jakie to głupie..Nawet, gdybyśmy ruszyli przystanek znajdował się zaledwie parę metrów dalej. Zajęłoby to może 30 sekund. Mimo to nie odważyłam się wsiąść ponownie, a tramwaj jeszcze przez długi czas nie ruszył. Postanowiłam nie wracać jeszcze na "bezpieczną stronę" i poszłam do znajdującego się niedaleko sklepu z kosmetykami i środkami leczniczymi. Gdy weszłam do środka uderzył mnie zapach typowy dla apteki. W pierwszym momencie chciałam się wycofać, bo to przywołało wiele niechcianych wspomnień związanych ze służbą zdrowia, ale twardo weszłam głębiej i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu olejka kokosowego. Mimo, że znalazłam, nie starczyło mi odwagi, by podejść do kasy, bo sklep zbyt kojarzył mi się z apteką. W drugiej części znajdowało się więcej kosmetyków, niż ziół, zapach nie był tak odstraszający, a ja próbowałam nie myśleć o tym, że jestem nie po tej stronie ulicy co trzeba. W końcu wyszłam i z radością rozesłałam smsy, chcąc "pochwalić" się swoim "sukcesem". Następną godzinę spędziłam w parku, uciekając w świat książki.Wtedy zapominam o tym co złe, o tym co mnie dręczy..Idąc za ciosem, po obowiązkowym odpoczynku z lekturą poszłam na bazar, który również znajdował się po drugiej stronie ulicy, lecz w innym miejscu. Założyłam sobie, że chociaż przejdę przez pasy, a jeśli przerazi mnie zbyt duża ilość ludzi, po prostu zawrócę.Nogi jednak znowu prowadziły mnie same i skończyłam w sklepie zoologicznym, rozglądając się za czymś co sprawi przyjemność mojemu psu. Tak uzbrojona mogłam już wracać do domu , po drodze zahaczając tylko o mięsny sklep.
I tak minął dzisiejszy dzień, niby nic, a jednak coś.
W ostatnich dniach udało mi się również spotkać z koleżanką. Wyszło spontanicznie, czyli coś co najlepiej mi się udaje, bo nie ma czasu na analizowanie i myślenie o konsekwencjach. Jak zwykle najgorzej było w momencie oczekiwania. Trochę stresu podczas tłumaczenia drogi i dlatego, że za wcześnie wyszłam. Wytrzymałam. Lęk minął i czułam się dobrze. Na tyle dobrze, by odprowadzić gościa na przystanek. Wracając do domu przez chwilę czułam się odrobinę jak normalna osoba bez problemów, która po porostu wraca ze spotkania do domu, gdzie czeka na nią chłopak z obiadem. Tego dnia pogoda była cudowna, jedna z takich które uwielbiam, gdy idę i czuję powiew jesieni, a jednocześnie odczuwam grzanie słońca..Przez chwilę byłam nawet szczęśliwa. Chciałabym czuć się tak częściej.
Teraz każdy dzień jest wyzwaniem i mierzeniem się ze słabościami. To powoduje, że czasami mam ochotę schować się głęboko pod kołdrę, by uniknąć tych wyzwań, by odpocząć, by się nie martwić i wyluzować. Takie uczucie, kiedy ma się chęć ukryć przed całym światem..Ale nie mogę. Muszę wykonywać to, co zaleciła terapeutka. Codzienne przejażdżki samochodem, które mają ułatwić mi wizytę w gabinecie i sprawić, że samochód stanie się dla mnie miejscem bezpiecznym, miejscem w którym mogę się schronić i w którym nie muszę się niczego bać. Im więcej ćwiczymy, tym czuję się swobodniej, choć do tego, by pojechać do gabinetu nadal mi daleko. Mimo to wczoraj wybierałam coraz to dalsze drogi i czułam się coraz lepiej. Dopiero na końcu zdecydowałam się na zbyt dużo i musieliśmy zawrócić. Jednak biorąc pod uwagę to, że czułam się źle fizycznie i kiedyś w takim stanie nie wyszłabym nawet z domu..chyba mogę to uznać za jakiś minimalny sukces.
A jutro kolejny dzień. Kolejny ciężki dzień, ale muszę się z nim zmierzyć.

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dopisz do sukcesów wróóóóć do PASMA SUKCESÓW, które ostatnio odnosisz. Po raz setny jestem DUMNA i pewna, że jest już bliżej do tego, żebyś codziennie na początku i na końcu dnia mogła powiedzieć, że jesteś szczęśliwa. A ja czytając Twojego smsa ze streszczeniem tego wydarzenia byłam tak samo szczęśliwa jak Ty wysyłając go :) MALEŃKA JESTEŚ WIELKA!! A to dopiero początek dobrego :):):):) O.

Prześlij komentarz