Sukcesy, czyli cofamy się w czasie..

piątek, 7 września 2012

Dostałam zadanie na terapię, by wypisać wszystkie postępy, sukcesy, jakie udało nam się osiągnąć od momentu rozpoczęcia terapii, czyli od początku kwietnia. Nie wiem, czy w związku z moim nastrojem wypisałam wszystko, zapewne nie, ale starałam się być obiektywna, jak jeszcze przyjdzie mi coś do głowy, albo któryś z uważnych czytelników coś zauważy, to na pewno dopiszę. Jakoś trzeba się dowartościować i przypomnieć sobie, że to wszystko nie idzie na marne, że kiedyś było gorzej. Dużo gorzej. Zaczynamy.



-jeżdżenie na działkę : Coś, co wydawało się niemożliwe. Nie byłam w stanie wsiąść do samochodu. Zaczynaliśmy od jeżdżenia w okół bloku, potem stopniowo coraz dalej, większe kółka, ale tak, by cały czas być w pobliżu. Droga na działkę wydawała się nie do przebycia. 50min w samochodzie, potem lęki na miejscu. Ciągły niepokój, niepewność, lęk przed lękiem. Z czasem zaczęłam jeździć. Teraz nadal zdarza się, że obawiam się drogi, ale nie jest to coś, z czym bym sobie nie mogła poradzić. Zazwyczaj wszelki lęk mija po wejściu do samochodu.

-pojechanie na imprezę : To wydarzenie jest na pewno bardzo ważne. Ostatnią taką próbę podjęłam właśnie pod koniec marca, a moja porażka i załamanie niepowodzeniem zostały dokładnie tu opisane. Nie byłam w stanie wytrzymać wśród ludzi, zaryzykować, że będę mieć atak paniki, że będę się czuć nieswojo. Nie byłam w stanie przebyć drogi. Tym razem pojechałam i to po czymś w rodzaju przeziębienia, spóźniona, bo zawieźli mnie rodzice. Ale dotarłam, byłam, grałam, udzielałam się, a nawet poradziłam sobie z atakiem paniki.

-chodzenie do biblioteki: Zaczynałam od wejścia na górę, nerwowego spoglądania na półki po czym szybkiego opuszczania tego miejsca, byleby znaleźć się bliżej domu. Stopniowo wydłużałam czas, siadałam przy stoliku i przeglądałam gazetę, bo czytać nie byłam w stanie. W końcu doszłam do momentu,gdzie spokojnie czytałam książkę, zabijając czas, by być jak najdłużej poza domem.

-wizyta w CH na chwilę: O. To było coś bardzo, bardzo dużego. Wejść do centrum handlowego. Pobyć w nim paręnaście minut. Następnym razem wejść do sklepów, pooglądać wystawy, przejrzeć ubrania i buty. To było coś bardzo dużego, co dało mi napęd i nadzieję, że może być lepiej.

-spotkanie z mamą Piotrka : to coś czego długo bardzo się obawiałam i byłam pewna, że nie dam rady podołać. Czułam na sobie presję, bo muszę rozmawiać, bo muszę wytrwać, bo głupio wyjść, bo to gość, bo to MAMA Piotrka. W końcu przyjechała w odwiedziny, nie dość, że przeżyłam, to było całkiem fajnie i przyjemnie, a lęków zero.

-urlop na działce: 3 tygodnie spędzone z mamą. Byłam pewna, że nie dam rady. Bałam się drogi, bałam się ludzi, którzy mieli wtedy być na działce. Nie tylko mama, ale i jej przyjaciółka, jej syn i kolega jej syna. Bałam się, że nie dam rady być w towarzystwie, że będę mieć ataki paniki, że będę chciała uciec i ciągle  będę zamknięta w pokoju. 3 dni przed byłam pewna, że nie pojadę. Wyszło spontanicznie, zebrałam się, pojechałam. Byłam wśród wielu ludzi, o różnych porach, czasem goście pojawiali się niespodziewanie..kiedyś...kosmos. Teraz udało się.

-chodzenie do sklepu po duże zakupyZaczynałam od sklepu pod blokiem. Na początek wchodziłam i w panice wybiegałam, nic nie kupując. Potem odliczałam pieniądze na mleko, byleby rzucić drobne i wyjść, nie czekając na resztę. Po jakimś czasie pokusiłam się dać trochę więcej niż powinnam i wytrwać w oczekiwaniu na wydanie..Stopniowo zaczynałam kupować dwie rzeczy, ryzykowałam stanie w "kolejce" i przebierałam nogami, byleby nie uciec.Któregoś razu poszłam na spacer i odważyłam się wejść do większego marketu. Po prostu stanęłam, rozejrzałam się.. i wyszłam. To był sukces, to była radość. Potem wchodziłam, spacerowałam między półkami i wychodziłam, nic nie kupując. Pierwsza rzecz kupiona tam, ohydny, tani hamburger, to była dla mnie radość, że wreszcie, kupiłam coś sama..Zaczęłam zwiększać poziom trudności, kupując coś więcej, ale nadal unikając kolejek i grubszych pieniędzy. Pierwsze kolejki to był koszmar. Czekanie na swoją kolej i walczenie z tym, by nie uciec. Teraz jestem w stanie zrobić duże zakupy na obiad, stać w kolejce i podać  banknot 100 zł, czekając, aż mi wyda. Jedyne co zostało mi do opanowania, to płacenie kartą, ale jakoś szczególnie mnie to nie pociąga.

-chodzenie do parku sama : To akurat dość szczegółowo opisywałam na blogu. Zaczynałam od spacerów z chłopakiem, gdzie każde 5 min w parku było sukcesem. Bardzo mnie te spacery cieszyły i były to moje początkowe sukcesy. Czasami była to jedyna radość w ciągu całego dnia. Wchodzenie i wychodzenie. Uciekanie biegiem do domu. Satysfakcja, jak się udało. Ale długo myślałam, że nie dam rady iść sama. Zaczęłam chodzić i siadać na ławce tuż przy wyjściu. Na początek wytrzymałam 5 min. Teraz mogłabym siedzieć w nieskończoność. Czasami zostawiam psa samego, biorę książkę, siedzę na ławce i czytam, a potem idę po zakupy. Regularnie chodzę z psem na spacery, gdzie rano spotykam się ze znajomą. Przez 40min stoimy razem, rozmawiamy, podczas gdy psy się bawią  biegają za piłką. W zimie powiedziałabym, że jest to niemożliwe i nie do osiągnięcia..

-dłuższe spacery z psem: Przyznam szczerze, że bywały chwile, kiedy wyjście z psem przed blok, wydawało się niemożliwe. Miałam wtedy duże wyrzuty sumienia i cierpiałam, że zawodzę nawet psa. Wychodziłam i kręciłam się jak najbliżej bloku, by móc w każdej chwili wrócić. Gdy chłopak wyjeżdżał ze strachem myślałam, że nie dość, że będę sama, to jeszcze czekają mnie przynajmniej 3 spacery dziennie, gdzie nikt mnie nie wyręczy, bo zwyczajnie nikogo innego nie będzie, a pies będzie musiał wyjść. Wieczory były najgorsze, odliczałam czas do następnego spaceru, nie pewna, czy dam radę. Teraz odliczam czas do spaceru, bo jest to dla mnie przyjemność, coś co pozwala mi naładować się pozytywną energią, wstać rano z łóżka, przewietrzyć się, rozbudzić. Pies odegrał nie małą rolę, w tym, żeby mi pomóc. Spacerujemy sobie teraz ile chcemy i obie jesteśmy zadowolone.

-spotkanie z koleżanką: Dzięki temu blogowi poznałam wspaniałą osobę, z która udało mi się spotkać. Nie powiem, by było to dla mnie łatwe, wręcz bardzo trudne i biłam się z myślami czy dam radę. Do ostatniej chwili zastanawiałam się czy dam radę i nie mogłam usiedzieć na miejscu. Kręciłam się po domu, ale nie chciałam rezygnować, chciałam podołać i podołałam. Potem była radość i zmęczenie. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie ponownie mi się uda, bo jeden raz, to stanowczo za mało, a znajomość warta jest podtrzymania i pragnę tego z całego serca. Skoro raz się udało to w końcu uda się i drugi. O ile osoba cierpliwie poczeka. :) 

-zostawanie samej w domu na parę dni:  Pamiętam, jak stworzył się problem. Mój chłopak dość długo nie pracował, co skutkowało tym, że siedział ze mną w domu, praktycznie bez przerwy. Jak ze wszystkim w tym zaburzeniu, gdy przestajesz coś robić, masz tego efekty. Nie zostawałam sama, więc po pewnym czasie przerażało mnie nawet 30min w samotności, bo przecież akurat coś w tym czasie mogłoby się wydarzyć, że potrzebowałabym pomocy.Postanowiliśmy z tym skończyć i zaczęliśmy ćwiczyć. Najpierw P. wychodził do samochodu i czekał 20 min pod blokiem, potem jechał na godzinę do moich  rodziców. Pamiętam ten stres jak dziś. Grałam w gry na kurniku, lub oglądałam po raz setny Magdę M., byleby choć trochę zagłuszyć nerwy. Bałam się, gdy jechał do mamy na weekend. Jeździłam wtedy do rodziców ( czego też się bałam), byleby nie zostać samą. Któregoś razu odważyłam się zostać u siebie, było bardzo ciężko, czas się wlókł, ale wytrwałam. W końcu P. znalazł pracę i chcąc nie chcąc, codziennie siedzę 10h sama. Ostatnio wyjechał nad 4dni. Miałam możliwość, by pojechać z rodzicami na działkę, ale zrezygnowałam. Postanowiłam zostać i sama sobie poradzić. Tym razem nie trzeba było robić mi zakupów i zostawiać pieniędzy tylko po to bym sobie coś zamówiła i nie musiała wychodzić z domu. Tym razem sama chodziłam do sklepu, gotowałam sobie obiady, a samotność zniosłam całkiem dobrze. Ataków paniki brak.

-odwiedziny znajomego w domu:  Jakiś czas temu, dostawałam paniki, jak tylko zadzwonił domofon, obawiając się, że może ktoś do nas idzie, wpadł z niespodziewaną wizytą. Bałam się nawet odwiedzin moich  rodziców, którzy przecież znają problem i wiedzieli w jakim jestem stanie. Gdy raz P. umówił się z kolegą tak się denerwowałam, trzęsłam i płakałam, że postanowił odwołać co oczywiście skończyło się moją rozpaczą i użalaniem nad sobą, jaka jestem beznadziejna. Wszystko spowodowane tym, że któregoś razu, zostając sama, postanowiłam zaprosić do siebie koleżankę. Gdy już się umówiłyśmy, nagle mnie trafiło. Atak paniki nie do opanowania, myśl co będzie, jak będę chciała żeby wyszła. Odwołałam. Od tamtego czasu, nie odważyłam się nikogo zaprosić. Teraz jednak wspomniany wyżej kolega wpada do nas okazyjnie pogadać, a ja siedzę razem z nimi, oglądamy kabarety i śmiejemy się. Wszystko w porządku, lęku brak. Aczkolwiek dawno już u nas nie był i znowu pojawia się niepokój jakby to było, więc chyba trzeba po prostu zorganizować spotkanie. Nie dawno napisał do mnie, czy może pożyczyć książkę, więc okazja jest idealna.

- pojechanie ( kiedyś) pod gabinet: Kto się wczytał wie, że moja terapia jak do tej pory odbywa się online i głównie ma na celu dotarcie do gabinetu. Swego czasu moim zadaniem było podjechać pod gabinet samochodem i wrócić do domu. O dziwo dałam radę, bez żadnych lęków. Musiałam się po prostu zdecydować. Niestety nie poszłam za ciosem, a gabinet jest teraz w innym miejscu, więc od tego tygodnia ponawiam próby i będę jeździć w nowe miejsce, aż w końcu wejdę na górę i zacznę normalną terapię, która przyniesie jeszcze większe efekty.

-stanie w korku:  Korek to jedna z moich największych zmor. Nie powiem, bym nadal czuła się na siłach stać w 10km korku, ale przeżyłam już parę razy mini korek i o dziwo nie wpadłam w panikę.

-wizyta w księgarni: Któregoś razu, będąc u rodziców po prostu tam poszłam. Nie myślałam, nie analizowałam, po prostu, co ma być to będzie. Nie brałam pieniędzy, przekonana, że nie będę w stanie nic kupić. Żałuję, bo byłam w stanie.

-zmniejszenie myśli hipochondrycznych: Jakiś czas temu, zaczęły mnie męczyć myśli dotyczące mojego zdrowia. Jednego dnia to, drugiego tamto. Miałam okres, że nie wychodziłam z łóżka, skupiając się na objawach, przekonana, że coś mi jest co napędzało atak paniki. Dzisiaj, mimo, że nadal boję się chorób, nadal wyszukuję objawy i nie raz jestem pewna, że mam raka, lub inną śmiertelną chorobę, nie jest to aż tak obsesyjne. Z tego powodu nie chowam się do łóżka, nie mam ataków paniki i nie myślę o tym 24h na dobę, choć niestety nadal bardzo często. Ale wierzę, że i z tym sobie poradzę. 

-rzadsze chowanie się do łóżka: Gdy dzieje się coś złego, mój sposób na radzenie sobie z tym, to powrót do łóżka, zakopanie się w kołdrę i nie wychodzenie, aż jakimś cudem się nie poprawi, ból się nie zmniejszy, a ja nie zacznę myśleć choć trochę bardziej pozytywni..Od jakiegoś czasu zauważyłam, że rzadziej mi się to zdarza, a jeśli się zdarza, to nie jest to tydzień, a dzień, czasem pół. Staram się jak najszybciej z łóżka wychodzić i unikać go jak ognia, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Wczoraj miałam ten nieszczęsny dzień, gdzie postanowiłam się położyć i wszystkie obowiązki odłożyć na bok, ale na szczęście czuję, że dziś już nie wyleżę. Pora wstać, bo jak słusznie zauważyła psycholog, to w niczym nie pomoże, a już na pewno nie przybliży mnie do realizacji celów, które sobie postawiłam i do których dążę. Nie przybliży mnie to też do pójścia do szkoły, nad którą tak rozpaczam i z której powodu właśnie się schowałam.

-więcej zajęć w domu: Nie jestem w stanie pojąć, jak mogłam spędzać całe dnie w łóżku, nie robiąc KOMPLETNIE NIC. Teraz chyba bym zwariowała po paru dniach, a kiedyś ciągnęło się to miesiącami..byłam w stanie, kiedy nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy..Po prostu każdy dzień mijał, a ja każdego dnia leżałam i nie robiłam kompletnie nic poza traceniem czasu przy komputerze. Teraz w moją codzienność może i wkradła się rutyna, ale przynajmniej daleko mi do tego, co było kiedyś. Przynajmniej mam jakieś obowiązki, których się trzymam,  rutyna spowoduje tylko to, że wymyślę sobie nowe.

-zakupy na bazarze: Tak blisko, a jednak przez tyle czasu za daleko. Do czasu, aż zaczęłam terapię, nie byłam tam dwa lata. Bazar znajduję się za dużą ulicą, a co dla mnie najgorsze, trzeba czekać na światłach, a nic bardziej mnie nie denerwuje niż czekanie i stanie w miejscu. W jakiś sposób ogranicza mi to możliwość ewentualnej ucieczki, bo muszę się zatrzymać, poczekać, a w trakcie ataku paniki każda sekunda wydaje się być wiecznością. Dlatego dość długo zwlekałam z udaniem się tam i nadal miewam opory, ale jestem w stanie pójść. Gdy chodzę regularne lęk znika. Ostatnim razem jak tam byłam, jeszcze przed wyjazdem na działkę, pochodziłam po straganach, kupiłam coś dla psa, a także dla siebie na słynnych stoiskach "wszystko po 5zł". Wciąż jednak muszę pilnować, by udawać się tam regularnie, bo łatwo to zaprzepaścić. 

-pójście na przystanek autobusowy ( próba przejechania się-nieudana): Ta próba nie należy do udanych, ale był to pierwszy krok i od tamtej pory zawsze przy sobie noszę dwa bilety, w razie, gdyby mnie tknęło i chciałabym spróbować. Wtedy nie powstrzymają mnie wymówki w postaci braku biletu. Mimo, że poszłam na przystanek i czekałam na autobus, gdy podjechał nie udało mi się do niego wsiąść, ale samo podjęcie takiej próby też się liczy..w najbliższym czasie wsiądę, zobaczycie.

-chodzenie czasem na rolki: Rolki to moja stara miłość. Kiedyś potrafiłam jeździć pół dnia po całej Warszawie. Potem przestałam jeździć w ogóle. W tym roku udało mi się je odgrzebać. Jeździłam parę razy, a później z lenistwa i braku silnej woli zaprzestałam. Ale byłam, czułam się dobrze i odważyłam się na to, pomimo lęku, że w trakcie jazdy dostanę zawału serca od wysiłku. Wiem, głupie.


Ufff, ciekawe czy ktokolwiek dotarł do końca. Muszę przyznać, że trochę mi to pomogło. Warto czasem spojrzeć na to co się udało. Bo pisząc o tych złych rzeczach, faktycznie może wydawać się, że nic nie osiągnęłam..

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dotaram!! :D mówiłam Ci, że jest mnóstwo sukcesów i idziesz do przodu tylko tego nie widzisz :) Jestem pewna, że mnóstwo rzeczy pominęłaś :) Zobaczysz, że mój dzisiejszy sen się spełni :D p.s. będę czekać zawsze i wszędzie :) O.

Anonimowy pisze...

Życzę dalszych sukcesów i dalszej chęci do pracy nad sobą, takiej jak teraz a osiągniesz swój upragniony cel:)

Pozdrawiam cieplutko:)

domi pisze...

Dziękuję wam za wiarę :)

Prześlij komentarz