Wątpliwości..

piątek, 14 września 2012

Czas poza domem: 2h 40 min
Po wczorajszym intensywnym dniu, nadszedł dzisiejszy, który nie przyniósł zbyt wiele dobrego. Od rana czuję się wypruta z emocji i sił. Jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię, która jeszcze wczoraj pozwoliła mi przeć do przodu. Może przeholowałam, za dużo na raz i teraz to się odbija. Wiem, że nie naprawię swojego życia w jeden dzień, że muszę dać sobie czas by wszystko się wyprostowało. Czasami chciałabym by nastąpiło to zbyt szybko. Jak już coś mi się uda, rozpędzę się, to nie jestem w stanie się zatrzymać..Jak widać bywa to bolesne. Zmęczenie psychiczne. Brak ochoty na cokolwiek. Jakbym tkwiła w jakimś zawieszeniu. Dopadły mnie wątpliwości, co będzie dalej. Czy poradzę sobie, na tym wyższym poziomie, czy za chwilę znowu spadnę na dół zrezygnowana.

Boję się, że nie podołam. Nie sprostam wymaganiom stawianym przez terapeutkę lub samą siebie. Zawiodę tych, na których mi zależy. Poniosę porażkę, nie wytrzymam nadmiaru emocji. Po prostu zwyczajnie się poddam, nie mogąc iść dalej. Kiedyś już tak było. Nie dałam rady. Gdy zaczęło robić się zbyt trudno, a ja zbyt to przeżywałam, to po prostu się wycofałam. Nie raz, nie dwa. Dochodziłam do pewnego momentu, a potem na powrót się cofałam, nie dając rady udźwignąć tego ciężaru. Zmęczona stresem, płaczem, walką, uznawałam, że prościej jest zrezygnować, poddać się, niż przeżywać to, co przeżywałam. Na początek miało być na chwilę, mała przerwa, by odsapnąć i nabrać sił. Potem zabrakło motywacji by wrócić. Tym razem nie chcę zrezygnować z terapii, choć czasami nachodzą mnie znowu takie myśli. Czuję, że czegoś się ode mnie oczekuje,że muszę coś robić, by spełnić oczekiwania, by praca nad moim zaburzeniem miała sens. Ogromny strach, że nie podołam wbija mnie w ziemię. Boję się powiedzieć, gdy nie jestem na coś gotowa, boję się, że wtedy usłyszę, że to nie ma sensu, że nie ma dla mnie ratunku, że nigdy z tego  nie wyjdę i do końca życia będę wegetować. Nie chcę jak kiedyś usłyszeć od psychiatry, że powinnam iść do szpitala. Nigdy tam nie pójdę. Za dużo się nasłuchałam i naczytałam, by świadomie się na to narazić. Prędzej zgniję w domu niż udam się tam z własnej woli..Znowu czuję na sobie presję. Znowu mam wątpliwości i chęci by od tego uciec, zanim zawiodę, zanim usłyszę coś, czego nie chciałabym słyszeć. Może tak jest, że nigdy nie będę gotowa na pewne eksperymenty. Nigdy nie uda mi się wytrwać w lęku, przełamać bariery, uwolnić się od tego wszystkiego. Niektóre zadania wydają mi się niewykonalne i mam wrażenie, że to z czasem się nie zmieni, a ja oszukuję tylko samą siebie i psychologa, byleby nie usłyszeć, że nic się nie da już zrobić, że już za późno, że nie ma co dalej terapii ciągnąć, bo i tak nie przynosi efektów. Być może powinnam o tym porozmawiać z terapeutką, powiedzieć czego się boję, że nie wiem, czy jestem gotowa na niektóre rzeczy, że panicznie się boję, że nigdy nie będę, a ona rozłoży ręce i powie, że nie może mi pomóc bo zrobiła już wszystko co mogła i nie ma więcej pomysłów...Ale boję się. Boję się tego co usłyszę. Strach nie pozwala mi na podjęcie tej rozmowy, strach przed konsekwencjami. Przed prawdą, być może okrutną dla mnie. Nie wiem, czy chcę to słyszeć. Nie wiem czy dam radę się z tym zmierzyć, wytrwać. Niczego bardziej nie pragnę, ale wątpliwości i emocje robią swoje. Każą mi myśleć, że może lepiej wycofać się teraz, zanim zacznie się robić za trudno..Uparłam się, że tego nie zrobię, ale widzę, że z obawy o przyszłość coraz ciężej będzie trzymać się tego postanowienia. Dręczę się i męczę.
Mam nauczyć się być w lęku. Nie uciekać, nie zawracać, nie odwracać uwagi. Poczekać aż lęk opadnie. Przerasta mnie to, nie jestem w stanie tego wykonać. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym to zrobić. Wydaje mi się to nierealne, ale kiwam głową, że spróbuję, choć w głębi duszy wiem, że nic z tego,ale tak bardzo boję się przyznać, że czegoś nie umiem, że coś jest za trudne..bo przecież wtedy usłyszę, że zawsze będzie źle, albo że to koniec terapii bo nic nie wychodzi..Tak mi się wydaje, choć może niesłusznie.
Przyszłość stoi pod znakiem zapytania, jest ciężko. Gdy wychodzę by coś zrobić, miewam przebłyski wspomnień z różnych miejsc, gdzie mdlałam. Coś każe mi myśleć, że teraz będzie tak samo. Że ze względu na te obrazy, nie dam rady pójść dalej, bo właśnie tak to będzie się kończyć. Omdleniem, karetką i kolejnym załamaniem. Boję się, że poczuję nadzieje, a potem okaże się, że to wszystko na nic. Boję się uwierzyć w to, że mogłoby być lepiej, żeby potem się nie rozczarować i nie czuć takiego bólu jak wtedy, gdy w liceum uwierzyłam, że jest dobre, a potem wszystko mi się zawaliło. Nie zniosę tego po raz drugi. Nie udźwignę tego, że na chwilę odzyskałam szczęście, a potem je straciłam. Straciłam niemal wszystko. Nie chcę powtórki. Dlatego tak bardzo boję się iść dalej...Nie chcę znowu się zawieść. To ja już wolę cierpieć, niż na nowo poczuć szczęście, a potem je utracić. Chyba nie było nic gorszego, niż właśnie to.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Domi, nawet jakbyśmy miały 100 razy upaść to i tak się podniesiemy, bo wiemy, że warto. Warto choćby dla kilku chwil, żeby poczuć szczęście. Z całego serca wierzę, że będzie dobrze pomimo przepaści tak, jak dziś. Warto walczyć o szczęście nawet nadstawiając policzki. Warto przejść przez próg nadziei. ps wiesz, że nam się uda :) O.

ILoveBake.pl pisze...

Jestem zaskoczona Twoja aktywnością :) Tak trzymać :)

Prześlij komentarz