Kolejny miesiąc do przodu..

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dziś mija dokładnie miesiąc od czasu mojego ostatniego posta. Jestem zła na siebie, bo miało być inaczej, a wyszło jak zwykle. Długo się zbierałam do tego, by coś napisać, ciągle to odkładałam, aż w końcu zaniedbałam całkowicie. Nie wiem, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda,a jeśli nie, to tylko i wyłącznie z mojej winy, przez co jestem jeszcze bardziej zła na siebie i swoje problemy z regularnością.
Wiele się wydarzyło przez ten miesiąc. Nie wiem od czego zacząć, ale może od pozytywnego wydarzenia, które mimo, że kosztowało mnie dużo nerwów, dało też dużą psychiczną siłę i poczucie, że może jednak uda mi się z tego wyjść.
Okazało się, że zakładając bloga, nie tylko mam możliwość wypisać swoje żale, podzielić się sukcesami, lecz także, o dziwo, bo nigdy przez myśl nie przeszło by mi coś podobnego, mogę kogoś poznać. Tak, moja droga wierna komentatorko, o Tobie mowa. :) Pomimo, że spotkanie miało się odbyć w moim parku, a więc miejscu stosunkowo dla mnie bezpiecznym i blisko domu, bardzo bałam się, że nie podołam. Wszystko było dobrze, aż do dnia spotkania, kiedy z minuty na minutę zmieniałam decyzję czy wytrwać, czy odwołać. Nie wiem czy by mi się udało, gdyby nie moja pani psycholog, z którą rozmowę miałam tuż przed i która kategorycznie zabroniła mi odwoływania spotkania. Po zakończonej rozmowie kazała mi się czymś zająć, a po 20 min zadzwoniła, żeby się upewnić, że nie odwołałam i nadal walczę. Tak naprawdę, najtrudniejszy w tym wszystkim był moment wyczekiwania. I poczucie, że jeśli odwołam to poniosę porażkę, będę beznadziejna, będzie mi wstyd i glupio i nie wybaczę sobie, że nie dałam rady. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, miałam poczucie, że zemdleję, nawet jak nie wyjdę z domu, denerwowałam się samym faktem, że ktoś do mnie jedzie, że z kim jestem umówiona. Jak potem omawiałam to zdarzenie z psychologiem to okazało się, że nie chodzi o to co ktoś by sobie o mnie pomyślał, że nie dałam rady, że odwołałam, ale o to, że ja sama nie potrafię zaakceptować swojej porażki, że nie potrafię dopuścić do siebie, że mam prawo źle się poczuć, że mam prawo coś odwołać. Czuję się zawsze i wszędzie tak zobowiązana, że to mnie zabija i wpędza w nerwicę. Nie pozwalam sobie na błąd, nie pozwalam sobie na gorsze samopoczucie. Porażki wpędzają mnie w doła, sprawiają, że chowam się do łóżka niezdolna do niczego, przeklinając siebie i będąc pewna, że skoro teraz się nie udało ,to już nigdy przenigdy się nie uda i na zawsze pozostanę beznadziejna i nie warta niczyjej uwagi..To nad tym muszę pracować..dopuścić do siebie, że nie zawsze się uda i nie zawsze znaczy to, że następnym razem będzie podobnie.
Wracając do spotkania- gdy już doszło ono do skutku, poziom lęku opadł i czułam się zadziwiająco dobrze, pomimo tego, że był niesamowity upał co zazwyczaj zwiększa poziom lęku- bo przecież można zemdleć. W każdym razie dziękuję dobrej duszy, za to co dla mnie zrobiła, bo nikt dawno nie zrobił dla mnie czegoś tak miłego. <serce>
Po spotkaniu emocje opadły a ja byłam wykończona..dochodziłam do siebie 1,5 dnia, a przede mną było kolejne zadanie..Wybrać się z mamą na 2,5 tygodniowy urlop poza miasto, na działkę. Najbardziej przerażała mnie droga. Po pewnej wiycie w centrum handlowym , kiedy poczułam się słabo w samochodzie, nie wyobrażałam sobie, bym mogła wytrwać podczas 50min podróży na działkę. Byłam pewna, że się nie uda, że to wszystko na nic, że mogę się pożegnać z urlopem, z wypoczynkiem nad rzeką, spacerami z psem.. Mój P. uparł się jednak, byśmy każdego dnia trenowali i wychodzili wieczorem pojeździć samochodem ,tak żebym się oswoiła i przekonała, że nic się nie dzieje. Dzień przed planowanym wyjazdem, gdy jak zwykle wyszliśmy poćwiczyć..nasze plany w trakcie zmieniły się. Zapadła spontaniczna decyzja by jechać i ani się obejrzałam, byliśmy w drodze. Postanowiłam zaryzykować, pójść na żywioł..co ma być to będzie..i tak oto. siedzę tu już drugi tydzień. Ale o tym napiszę jutro, bo dziś mój post jest już wystarczająco długi, a co za dużo informacji na raz..to nie zdrowo.
Do usłyszenia, o ile jeszcze ktokolwiek tu zagląda..

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wreszcie! :D To ja dziękuję za wszystko :* I teraz będę Cię codziennie pilnować, żebyś pisała, przygotuj się :D O.

ilovebake.pl pisze...

Już o mało nie straciłam nadziei, że cokolwiek jeszcze Twojego przeczytam :) Super ciesze się, że dajesz rade :)

Anonimowy pisze...

zagląda, zagląda ... i czeka na kolejny wpis ... i tęskni i sie zastanawia gdzie jesteś???

Prześlij komentarz