Trudny powrót do rzeczywistości..

środa, 27 czerwca 2012

Ostatnimi czasy ciężko odnaleźć mi się w nowej sytuacji...Zaszło tyle zmian, że nagle uświadomiłam sobie, jak wiele czasu spędziłam w domu..jak bardzo się zasiedziałam, jak bardzo jestem wyobcowana, odsunięta od społeczeństwa. Dopiero teraz dotarło do mnie ile czasu zmarnowałam i zastanawiam się jak mogłam tak żyć. Jak mijały te lata, a ja nadal tkwiłam w miejscu, nic się nie zmieniało. Każdy dzień taki sam, niczym nie różnił się od poprzedniego, nie robiłam nic, by sobie pomóc, by coś zmienić. Z perspektywy czasu patrząc na to w jakim stanie byłam mogę pokusić się o stwierdzenie, że wpadłam w stan depresyjny. Bo tak naprawdę było mi wszystko jedno. Większość czasu spędzałam w łóżku, na użalaniu się nad sobą.
Aż w końcu przyszedł taki dzień, w którym postanowiłam coś zmienić. Od tego czasu zmiany następują powoli, bardzo powoli.
Wczoraj poczułam się dziwnie mówiąc do mamy  "staram się wychodzić na 1,5 h dziennie". Poczułam się jak ktoś nie z tego świata. Ktoś inny, dziwny. Jak to wychodzę? Przecież każdy człowiek wychodzi? Nie umiem opisać tego uczucia..ale mam wrażenie, że teraz, gdy poczyniłam postępy, zwyczajnie nie mogę się odnaleźć, tak długo izolowałam się od świata, że teraz jest mi trudno.
Czuję się nieswojo wychodząc do ludzi. A przede wszystkim obawiam się o to, co będzie dalej. Pora na poważniejsze kroki..pora pójść dalej.. a ja tak strasznie się boję. Wciąż nie jestem gotowa. Pytanie, czy kiedykolwiek będę. Boję się, że nigdy nie poczuję, że to ten moment, by iść dalej. Że utknę teraz w tym miejscu, w którym jestem na kolejne parę lat, bo nie będę w stanie przełamać strachu przed powrotem do życia, do normalności, do ludzi. Strachu przed tym, że sobie nie poradzę, że nie podołam, że nie dogadam się z ludźmi, że zapomniałam już jak to jest po prostu żyć..robić to, co każdy człowiek robi na co dzień..
Podejrzewam że stąd też te ostatnie gorsze dni i natrętne myśli..znowu próbują mnie cofnąć, sprowadzić na dno..Nie chcę im się dać, a jednocześnie boję się im przeciwstawić. Bo to oznacza jedno- pora na większe wyzwania. Pora pojechać do psychologa, pora pójść do centrum handlowego, pora wejść do tramwaju, wyjść do ludzi..Boję się zaryzykować, spróbować, przekonać się, że będzie dobrze..Strasznie mnie to ostatnio męczy i znowu czuję potrzebę wypłakania się, wyżalenia, porozmawiania z kimś o moich obawach..Potrzebuję zrozumienia, uspokojenia, że sobie poradzę, że nic na siłę, że kiedy będę gotowa..Zapewnienia, że kiedyś będę gotowa, że kiedyś mi się uda.
Nie chcę znowu wracać do tego co było. Jestem pełna lęków, które aż się ze mnie wylewają..
Potrzebuję rozmowy. Przytulenia i wypłakania. Czemu zawsze chce mi się płakać, gdy nikogo nie ma w domu?!

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Właśnie, w tym wszystkim najgorsze jest to, że wtedy, kiedy chcemy się otworzyć, wyżyć, wyryczeć i wyżalić nikogo obok nie ma a jak już ktoś się pojawi to nagle szczęki nam się zaciskają i nagle nie mamy nic do powiedzenia... Cały czas wierzę Domi, że nam się uda. Tak, jak Ty marzę o zapewnieniu, że to się skończy i wreszcie same będziemy rządzić naszym życiem a nie to gówno.

domi pisze...

Skończy się...mimo chwil słabości, mimo, że czasem mówię, piszę inaczej, zawsze głęboko wierzę w to, że to się skończy i że walka przyniesie efekty.

Anonimowy pisze...

Gdybyśmy nie wierzyły, już dawno byśmy się poddały. Za bardzo cenne jest to, co mamy do wygrania :) O.

Anonimowy pisze...

Ech, skąd ja to znam... Trzymam kciuki za autorkę.

Prześlij komentarz