Przestałam liczyć dni, przestałam pisać na bieżąco. Znowu wróciłam do duszenia w sobie. Mam sobie za złe, to że przestałam tu pisać,bo po raz kolejny pokazałam, jak wielki mam problem by robić coś systematycznie. Na początku jest zapał, nowa energia, a potem wszystko to się zaciera, wszystko co planowałam gdzieś się zatarło..Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się doprowadzić do końca coś co postanowiłam zacząć.
Postanowiłam napisać tu, żeby nie było, że jest u mnie tylko źle. Ostatnimi czasy zaglądałam tu tylko wtedy, kiedy nagromadziło się zbyt wiele emocji, które potrzebowały znaleźć swoje ujście..teraz też tak jest, ale tym razem chcę też zwrócić uwagę na te dobre strony.
Mam wrażenie, że powoli się rozkręcam, że jestem na dobrej drodze by było dobrze. Zaczęłam chodzić do sklepu kosmetycznego, do spożywczego po drobnostki, ale jednak jeszcze jakiś czas temu udało mi się tam jedynie wejść i wyjść. Ostatnio nawet byłam w księgarni i stałam w małym korku. Nie czułam lęku, nie czułam nic. Jeżdżę też na działce i o ile za każdym razem nadal się boję, że będę się bała, potem nie odczuwam nic. Nawet nie dręczy mnie niepokój.
Teoretycznie to wspaniale, cudownie, wszystko przecież wskazuje na to, że jest coraz lepiej. Tylko dlaczego w takim wypadku mnie to nie cieszy? Dlaczego, gdy coś mi się uda, to odczuwam taką pustkę, bezsens, zmęczenie? Dlaczego patrzę na ludzi i jestem taka obojętna, zniechęcona, zmieszana? Nie rozumiem tego, nie potrafię pojąć siebie, przecież powinnam być szczęśliwa, zadowolona, dumna z siebie. Powinnam się doceniać, cieszyć, że wszystko idzie w dobrym kierunku. A ja co? Stanę i patrzę zamyślona w jeden punkt, czasami mam ochotę uciec i schować się gdzieś w bezpiecznym miejscu, wrócić do czasów leżenia w łóżku, kiedy to nie trzeba było mierzyć się ze swoimi słabościami...
Boję się, że będzie coraz lepiej, że nie będę potrafiła odnaleźć się wśród ludzi, że będę czuła się zagubiona i zniechęcona. Boję się, że tyle czasu siedziałam w domu, że nie uda mi się już nawiązać normalnych kontaktów, że przez to wszystko rozwinęła mi się fobia społeczna, że nie umiem już odczuwać radości, dumy, że wszelki pozytywne emocje ze mnie uleciały i już nie wrócą.
Boję się, że sobie nie poradzę, że będzie coraz trudniej, a ja nie podołam, poddam się, że nie uda mi się zabrnąć tak daleko, odnaleźć się w dzisiejszym świecie. Mam wrażenie, że się pogubię, że nigdzie nie pasuję, że już tak odzwyczaiłam się od życia, że nie uda mi się w to wszystko wpakować. Zastanawiam się czy to przez to, nie jestem w stanie odczuwać radości ze swoich sukcesów, czy to mnie tak blokuje, ten lęk jak to będzie jak faktycznie będzie lepiej.
Udało mi się w końcu przełamać wstyd i odezwałam się do psychologa. Nie wiem jak to wszystko się potoczy, mam nadzieję, że uda mi się wkrótce dojechać do gabinetu, że pokonam lęk przed lękiem, że teraz będzie już tylko lepiej i że nawet z tym brakiem emocji i poczuciem pustki sobie poradzę. Jest ciężko, ale podobno w procesie zdrowienia tak to jest, że musi boleć. A no boli. Mam nadzieję, że warto.

Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz