Raz w górę, raz w dół. Czyli o kolejnym dołku i jak się z niego podnieść.

wtorek, 25 września 2012

Zawitałam tu znowu po przerwie, co już chyba jest tradycją. Bo zbyt ciężko jest robić coś regularnie. Mimo to nie poddaję się, będę tu wracać wtedy, kiedy będę mieć siłę i ochotę. W ostatnim czasie chciałam, by ten blog nabrał bardziej optymistycznej formy, by pokazał, że jak się chce to można, że nic nie jest niemożliwe, a nerwicę da się pokonać. Dlatego gdy następują spadki unikam pisania tutaj. Bo wiem, że wtedy wszystko o czym bym nie pomyślała jest złe, ja sama nie mam nadziei i jedyne co, to udowodniłabym że się nie da, a pragnę robić coś przeciwnego.Nie ufam samej sobie gdy popadam w te stany. Ciężko mi wtedy wierzyć, pamiętać o tym, co sama tu pisałam i czego trzymam się na co dzień. Dlatego zazwyczaj czekam, aż to minie, by móc spojrzeć na to z dystansem i realnie ocenić swoje możliwości i swoją przyszłość.
Ostatnie pogorszenie nastroju wzięło się znikąd. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem jak zwykle jest PMS. Wtedy wszystko wydaje się złe, bez sensu, a wszystkie dotychczasowe cele się rozmywają. Na parę dni schowałam się do łóżka. Dawno już nie czułam takiego bezsensu jak wtedy i jak zwykle wydawało mi się, że tym razem to już koniec. Tym razem nie znajdę w sobie siły, nie podniosę się, nie zacznę po raz kolejny. Zwyczajnie nie dam rady, bo wszelkie zapasy zostały wyczerpane, siła mnie opuściła i nastał koniec mojego istnienia. Terapia pozwoliła mi jednak spojrzeć na wszystko inaczej i powoli z powrotem wrócić do rzeczywistości. Boję się tego co będzie, boję się, że coraz lepiej mi idzie, że jestem coraz bliżej tego, by marzenia o powrocie do zdrowia stały się realne. Mam coraz więcej planów, coraz więcej ochoty, by robić co raz to inne rzeczy.
Na weekend dostałam zadanie od psychologa, by pojechać do rodziców, czyli parę kilometrów dalej, niż do tej pory się zapuszczaliśmy. Konkretny cel, coś, co trzeba było zrobić. Mimo lęku, mimo obaw. Wsiadałam do samochodu nie pewna. Z początku chciałam, żebyśmy pojechali tylko do ronda, choć psycholog zaleciła, by od razu kierować się do celu, ale to było zbyt trudne. Założyłam, że dojedziemy do ronda i jak będę chciała, to zawrócimy. Nie zawróciliśmy, pojechaliśmy dalej, a w momencie podjęcia tej decyzji moje serce automatycznie przyśpieszyło.W sekundzie pożałowałam tej decyzji jak i całego wyjścia z domu. Poczułam falę gorąca i przez chwilę byłam pewna, że za moment zemdleję. W środku krzyczałam, że chcę do domu, wyobrażałam sobie jak mówię to na głos, panikuję i chce jak najszybciej znaleźć się w łóżku, bo zaraz na pewno coś się stanie. Tymczasem zacisnęłam ręce na fotelu i próbowałam odwrócić myśli, przekonać samą siebie, że nic się nie dzieje, a przede wszystkim odeprzeć kuszącą myśl o powrocie do domu. Poprosiłam chłopaka, by zmniejszył ogrzewanie, a zamiast tego włączył powiew powietrza i od razu zrobiło mi się lepiej. W momencie, gdy minęliśmy krytyczny punkt, kiedy do domu wcale nie było już bliżej, najgorsze minęło. W końcu dojechaliśmy do rodziców i weszliśmy na górze. Tam moje serce znowu przyśpieszyło, bo myślami byłam już w drodze powrotnej, przeżywając to samo co przed chwilą. Czekanie okazało się dla mnie zgubne, bo nie mając wiele do roboty, sama się nakręcałam i wymyślałam coraz to nowsze scenariusze. Gdy w końcu wsiedliśmy do samochodu wszystko minęło jak ręką odjął. Nagle nie czułam nic, wiedziałam, że nie ma wyjścia, że jakoś do domu trzeba dotrzeć. Nie było to przyjemne doświadczenie, bo przeżywanie takich emocji nigdy nie jest czymś dobrym. Ze strachem myślę, że w najbliższych dniach będę musiała to powtórzyć, a pamięć o tym jak się czułam na pewno nie będzie pomocna. Jednak aby coś oswoić, trzeba to wciąż powtarzać. Żałuję, że tuż po tym eksperymencie dopadły mnie kobiece dni, a bóle brzucha uniemożliwiły dalsze próby. Bo idąc za ciosem pewnie byłoby łatwiej,a teraz mam wrażenie, że znowu muszę zacząć od nowa. Jednak nie mam wyjścia. Powtarzam sobie, że skoro wtedy nic się nie stało, to i następnym razem tak będzie. Dziś wieczorem za pewne wybierzemy się pojeździć, choć wątpię by naszym celem była  przejażdżka do rodziców. Chyba, że wszystko pójdzie dobrze, to kto wie..
W najbliższym czasie chciałabym z powrotem udać się na pętle i wsiąść do tramwaju oraz spróbować wybrać się z chłopakiem na siłownię, która znajduje się bardzo blisko nas. Co z tego wyniknie, czas pokaże.
Dziś udało mi się również samej udać do weterynarza w celu zakupu preparatu przeciw kleszczom. Dość długo musiałam czekać w poczekalni, przez co czułam się niekomfortowo. Kojarzyło mi się to z czekaniem do lekarza. Gdy już weszłam do gabinetu, uderzył mnie typowy zapach lecznicy, widok leków, przyrządów..Ale udało się, wyszłam z tej sytuacji zwycięsko.

5 komentarze:

Anonimowy pisze...

cześć, trochę Cię tutaj "podczytuję". Podziwiam wytrwałość. Domyślam się jak trudno to wszystko przezwyciężyć. Sama borykam się z kilkoma "słabościami" i leczę się z tego. Brak mi jednak Twojej siły i zapału. Będę zaglądać i kibicować. Nie znalazłam na stronie: czy wspomagasz się jakoś farmakologicznie (ja niestety tak) czy sama wszystko? M.

domi pisze...

Witaj :)
Aktualnie nie biorę żadnych leków. Brałam ich sporo w swoim życiu, a teraz się zaparłam i chcę dać radę bez ale raz na zawsze..Bywa ciężko, nie ukrywam i czasem mam wątpliwości czy dam radę, ale dopóki drastycznie się nie pogorszy będę walczyć bez leków.
Nie zawsze mam tą siłę, ale staram się, bo wiem, że warto. :)
Tobie też tego życzę. :)

Anonimowy pisze...

To podziwiam jeszcze bardziej! Tak dalej! :-)
M.

kurs prawa jazdy a1 Śląsk pisze...

Świetny artykuł, bardzo mocno pomaga na duchu Twoje rady.

Michal pisze...

Niema co zapadać w dołki, lepiej się wziąść w garść i robić to co każdy człowiek pracować, zajmować się rodziną :)
akumulatory motocyklowe 12v

Prześlij komentarz