Nadzieja..

poniedziałek, 14 maja 2012

Nadzieja zawitała w moim sercu. Czy słusznie? Tego nie wiem, ale bardzo chciałabym się dowiedzieć. Zaczęłam walczyć w listopadzie..od tamtego czasu sporo się zmieniło. Mam ustalony plan dnia, którego staram się przestrzegać. Gdy zaczynałam walkę, nie byłam w stanie iść po mleko. We wszystkim byłam uzależniona od innych. Doszło nawet do tego, że bałam się otworzyć drzwi kurierowi, który przywiózł jedzenie.
Po tych paru miesiącach, nie jestem już taka niesamodzielna. Codziennee zakupy na obiad powoli stają się rutyną. Sklep kosmetyczny nie jest już wyzwaniem, a sklep mięsny powoli również staje się osiągalny. Czasem odwiedzam też bibliotekę, gdzie usiądę przy stoliku i czytam książkę. Początkowo było to 10 min w stresie, gdzie nie potrafiłam skupić się na tym co mam przed sobą. Teraz nie odczuwam już takiego lęku i chęci ucieczki.
Czuję się zdrowsza i szczęśliwsza, chyba częściej się uśmiecham, choć jak to piszę,to czuję jak w oczach zbierają mi się łzy, bo boję się, że to złudzenie, że to za chwilę zniknie.
Największym sukcesem jest jednak postęp w terapii. Na czwartek mam zaplanowaną wizytę w gabinecie. Stresuję się. Nie myślę o niczym innym, pojawiają się myśli, żeby się poddać, zrezygnować. W skrajnych momentach wydaje mi się, że błędem było rozpoczynanie spotkań z psychologiem, że nie podołam. Mimo wszystko chcę, żeby było lepiej. Jest cholernie ciężko, jest wstyd, jest lęk o przyszłość, obawa, że zawiodę wszystkich ( głównie siebie). Boję się poważniejszych wyzwań, na które jeszcze nie jestem gotowa, boję się, że nigdy nie będę.
A dni jakoś płyną..za szybko..bo mam wrażenie, że moje postępy są za wolne. Niby tak dużo, a jednak tak mało..a może na odwrót?
Nie wiem czasem, skąd czerpać siłę. Nauczyłam się już, że trzeba wstać, iść z psem, posprzątać, ubrać się. Powoli staje się to dla mnie rutyną. Powoli chcę czegoś więcej niż chodzenie do sklepu, robienie obiadu i spacerowanie z psem.
Wczoraj pojechaliśmy na próbę pod gabinet. Nie czułam lęku. Zastanawiam się, co zrobię jak się pojawi, czy wtedy dam sobie radę, czy nie za bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że  zniknął. Czy w momencie kiedy jednak się pojawi, będę w stanie nad nim zapanować.
Wracając, czułam przypływ energii, miałam ochotę zrobić coś więcej, gdzieś pojechać, gdzieś pójść..ale nie byłam jeszcze w stanie podążyć za tym impulsem.
Nadzieję daję mi moment,który miał miejsce parę dni temu. Zostawiliśmy psa samego, poszliśmy na spacer i do sklepu..Wyszliśmy ze sklepu, idąc i rozmawiając, obejmując się. I wtedy przez może 2 min, czułam się szczęśliwa, zdrowa, bez nerwicy, bez problemów..Po prostu było tak zwyczajnie, normalnie..Żałuję, że zniknęło tak szybko, ale gdzieś w sercu mam nadzieję, że skoro już się pojawiło, to teraz będzie tylko lepiej. Piękne uczucie. Chcę go więcej.  Gdy opisywałam tę sytuację pociekły mi łzy. Tak wiele to dla mnie znaczyło i tak bardzo jest to dla mnie ważne i daje mi nadzieję.

5 komentarze:

Anonimowy pisze...

Brawo! Najważniejsze są te drobne kroki :) A każdy krok powoduje, że stajemy się odważni. Bo my jesteśmy dzielni :)
Pozdrawiam, Majkaa
www.jawsieci.blog.onet.pl

Anonimowy pisze...

Dziewczyno, nawet nie wiesz, ile dajesz mi siły od kilku dni, kiedy po kolei czytam Twoje wpisy :) Walczę od 1,5 miesiąca, może mi się uda. Musi NAM się udać! :) Pozdrawiam

domi pisze...

Majka, jesteśmy, nie damy się! :)

Anonimowy- dziękuję za te słowa, cieszę się, że takie moje głupiutkie bazgroły mogą dać komuś siłę, w takim razie koniecznie zdawaj relację z postępów. :)

Soter pisze...

hej, nie poddawaj się, może być tylko lepiej! wierzę w Ciebie c:

Anonimowy pisze...

Domi wcale nie głupiutkie bazgroły tylko małe słowa o wielkiej sile :) Dziękuję! :) Zdam relację za jakiś czas :) Trzymaj się Kochana mocno! Będę tu już na pewno codziennie zaglądać a Ty pisz jak najwięcej, bo robisz bardzo dużo tymi wpisami... :) buziak

Prześlij komentarz