dzień trzydziesty siódmy

czwartek, 29 grudnia 2011

Święta minęły, trochę mnie tu nie było, ale był to dla mnie ciężki okres. Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale przez to wszystko odczuwam jakiś spadek nastroju. Wczoraj było wręcz tragicznie, nie dało się do mnie dotrzeć, zakopałam się w kołdrę, płakałam i patrzyłam w sufit, czekając aż P. do mnie przyjdzie by móc się wypłakać, wygadać, a jak już przyszedł to nie potrafiłam z siebie nic wydusić poza "nic mi nie jest". Nienawidzę tego, w głowie mam zupełnie co innego, chcę z siebie wszystko wyrzucić, powiedzieć co mnie smuci, czemu mi źle a jak przychodzi co do czego to nie przechodzi mi to przez gardło i robi się tylko w rezultacie nieprzyjemnie..tak było zawsze czy to w rozmowie z rodzicami czy z P. i nie potrafię tego zmienić, choć jakby mi się udało, to pewnie poczułabym ulgę..
Wpierw jednak podsumuję sobie przebieg świąt, tego czego się bałam.
1) Lęk przed samym lękiem, że jest Wigilia
Nie było czegoś takiego, nie odczułam tego w ten sposób, być może dlatego, że byłam zajęta sprzątaniem. Myślałam, że będzie tak źle, że nie będę w stanie niczym się zająć, ale oprócz może nadmiernej irytacji spowodowanej stałym napięciem, udało mi się pomóc w pieczeniu pierników, sprzątaniu mieszkania. W moim wyobrażeniach nie byłam nawet w stanie zejść na dół odebrać psa od rodziców, ale jednak mi się udało. Choć trochę kręciłam się pod klatką, miałam wrażenie, że zemdleję i kombinowałam już żeby wrócić ostateczne wróciłam ale już z psem.
2) Wizyta rodziców na kolacji, obawy przed atakiem paniki, utratą kontroli. Wyobrażenia, że będę musiała uciec, schować się, odwołać.
Nie było paniki, tak naprawdę lęk był przed samą sytuacją, najgorzej jak mama zadzwoniła, że już jadą, bo to takie oczekiwanie jak to będzie. Potem już było dobrze, przyjemnie, bez stresu. Pod koniec może trochę złapał mnie niepokój, ale przecież nikt nie oczekiwał, że będzie idealnie. W moich wyobrażeniach wieczór był katastrofą, a w rzeczywistości był przyjemny i na pewno lepszy niż rok temu, bo nie siedziałam sama, bo pierwszy raz byłam z P. , daliśmy sobie prezenty, zjedliśmy i porozmawialiśmy. Rok temu , siedziałam w dresach, sama, wcześniej po kłótni z mamą. Tak więc nie ma nawet porównania, chyba to była najlepsza Wigilia od lat.
3) Dojazd samochodem do rodziców, strach przed paniką w samochodzie nie do opanowania, utratą kontroli nad nerwami.
O dziwo chyba właśnie to sprawiło mi najwięcej kłopotów. Po wyjściu rodziców to tym zaczęłam się stresować, jak już jedno odpadło, dorwały mnie czarne wizje, nawet przez chwilę chciałam zrezygnować, odpuścić sobie i zostać w domu sama. Potem przeszłam do myśli żeby wziąć rano tabletkę. Ostatecznie naładowałam ipoda, żeby w razie czego zająć się jakąś grą, P. obudził mnie tuż przed samym wyjazdem, żebym nie miała czasu na zbędne rozmyślania i dojechałam. Bez tabletki, bez konieczności korzystania z ipoda i bez lęku. Jak widać strach przed strachem jest gorszy, Bo w rzeczywistości nie wychodzi tak źle.
4) Pobyt u rodziców, obecność Karola, spacery z psami, obawa przed paniką, zostanie samej na parę godzin.
I co ? Tu też było dobrze, obawiałam się chyba najbardziej tych spacerów, bo już odzwyczaiłam się od centrum, od tego , że wszędzie kręcą się ludzie, dużo hałasów. Mimo to byłam zarówno z Helą jak i Demi, może nie za długo jak i nie za daleko, ale mimo wszystko dałam radę. Spędziliśmy ten czas miło, oglądając filmy i leniuchując, pod cudowną kołdrą, którą muszę zakupić sobie do domu. :P
Jednego wieczora miałam tylko kryzys, uszły ze mnie emocje, chciało mi się płakać, zaczęłam się denerwować, ale nie mogłam sobie pozowolić na płacz, bo jakbym zaczęła to nie mogłabym przestać. Zdenerwowała mnie też niespodziewana wizyta brata z dziewczyną, ale i tak zniosłam to dobrze, nie wiem jak by było gdyby weszli na dłużej, ale pewnie też dałabym radę. Po prostu takie "niespodzianki" źle na mnie wpływają, bo nie jestem przygotowana, ale też są czasem potrzebne.
5) Lęk przed drogą powrotną
I tu więcej strachu niż to potrzebne, bo podróż przebiegła spokojnie, bez lęku, zajęłam się opowiadaniem P. jak minął mi czas i ani się obejrzałam byliśmy już u siebie.
Tak więc święta, których tak się obawiałam minęły spokojnie i były przyjemne. Dałam radę i jestem z siebie dumna, tym bardziej nie mogę zrozumieć czemu dopadł mnie taki podły nastrój. Nie chcę zaprzepaścić wszystkiego co udało mi się osiągnąć ale jestem taka przybita..Patrzę na różne osoby i myślę sobie, że ja też tak chcę. Czuję po prostu ostatnio, że jestem nikim, że nic nie osiągnęłam i już nie osiągnę. Chcę po prostu już być normalna, jestem tym wszystkim bardzo zmęczona, dopadł mnie okropny nastrój i nie chce puścić..Może od nowego roku wezmę się w garść, zacznę od nowa, to dobra okazja. Przy okazji przytyłam 2 kg co dodatkowo mnie dobiło, muszę się znowu wziąć za siebie bo nei chcę efektu jo-jo..
Zły nastroju, odczep się ode mnie,

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Przestań się katować ,są na to skuteczne leki możesz iść na terapię ale to strata pieniędzy i nic więcej .I nie wyskakuj na ludzi z forum .Mam kilka lat praktyki z tą choroba i wiem co mówię.

domi pisze...

ja również mam parę lat praktyki :) mam inne zdanie co do terapii. Póki co nie zamierzam korzystać z pomocy leków, a już na pewno nie samych leków.

domi pisze...

i na nikogo nie naskakuję, każdy sam wybiera swoją drogę.

Prześlij komentarz