
dzień siódmy
wtorek, 29 listopada 2011
Autor: domi o 15:57
Coraz lepiej mi idzie, coraz lepiej czuję się rano, coraz mniej natrętnych myśli. Zaczynam wierzyć w siebie. Wydrukowaliśmy plan dnia, ogarnęliśmy mieszkanie i...poszliśmy do sklepu. Pies dostał konga, włączyliśmy nagrywanie żeby zobaczyć co robi, jak nas nie ma. Wyje. Ale pod koniec zajęła się kongiem. Byliśmy w budzie, P. poprosił o krówki, zrobił to specjalnie, żeby dłużej trwało, bo trzeba odmierzyć na wadze. Okropny. Wytrzymałam, nawet nie było źle. Poszliśmy potem drugi raz na spacer, żeby psa jeszcze zostawić, posiedzieliśmy w samochodzie, to też pewien rodzaju trening przed przejażdżką. Kiedyś już tak robiłam z rodzicami. Jutro wykorzystamy czas zostawiania psa samego i pojedziemy gdzieś- choćby dookoła bloku. Trzeba było sprawdzić czy pies nie szczeka więc udaliśmy się od strony balkonu- cisza. Nie wiedzieliśmy sami czy to dobrze, czy źle. Po 20 minutach wróciliśmy do domu i odtworzyliśmy nagranie, przez pierwsze 10 min pies wył niemal cały czas, z nerwów się posikał ( ale to nasza wina bo nie pomyśleliśmy żeby z nią wpierw pójść na spacer), ale po tych 10 min krytycznych, zajęła się kongiem i drugą połowę była cicho. Jutro zostawimy ją na 30 min co równa się temu że i ja będę 30 min poza domem. Razem z Helenką mamy trening . Jestem z siebie dziś zadowolona, choć to jeszcze nie koniec, jeszcze się może przejdę do parku sama. W końcu dopiero 16, ale póki co spacer z Helenką, pizza i odpoczynek. :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz