Dzień pierwszy mojej walki zaczął się tragicznie. Po nieprzespanej nocy odczuwam mdłości i nie mam siły wstać z łóżka. Fakt, że burczy mi w brzuchu i jeszcze nic nie jadłam na pewno nie pomaga. Nie wiem jak zmusić się do jedzenia, aby nabrać sił. Jakoś będę musiała, powtarzam sobie, że bez walki nic nie osiągnę, że muszę być silna by z tego wyjść. Być może będę potrzebować pomocy, ale póki co nawet po nią nie jestem w stanie się udać. Dlatego muszę zebrać wszystkie siły i doprowadzić się do takiego stanu by móc udać się do psychiatry, który wspomoże mnie lekami, by spotkać się z psychologiem który wspomoże mnie rozmową. Do tego jednak wciąż daleka droga. Chyba że nastanie taki dzień, gdzie będzie mi wszystko jedno i każę zawieźć się do psychiatry, byleby otrzymać pomoc, tak też może być. Póki co jednak próbuję sama, wspominałam już gdzieś że bywam ambitna. Prawda jest też taka, że leki mnie przerażają. Natychmiast myślę o skutkach ubocznych i boję się pogorszenia stanu w pierwszych dniach bądź tygodniach brania.
Na razie mój cel to doprowadzić się do takie stanu, aby udać się po pomoc. Zacznę od małych rzeczy, samotnych spacerów coraz dalej, wejścia do sklepu na parę sekund. Już kiedyś przez to przechodziłam i wiem że pomaga. Muszę tylko bardziej się zmobilizować, bardziej wkurzyć na siebie i stan rzeczy. Mówię sobie " hej, nie dasz się zniszczyć, jesteś silna, pamiętasz? " I wtedy automatycznie czuję się silniejsza. Natomiast jak tylko myślę " nie dasz rady, na pewno już wariujesz" to natychmiast zaczynam odczuwać lęk. Magia psychiki.
Nawet ten post pomaga mi zebrać się w sobie. Czuję się dziś gorzej, to fakt, ale w końcu i ja mam prawo do gorszych dni. Wiedziałam że nie będzie łatwo, ale nie wiedziałam że będzie tak cholernie ciężko. Chyba o to w tym wszystkim chodzi, by nie poddawać się pomimo tego że jest źle, by w gorsze dni zrobić mniej, ale zrobić cokolwiek. Żeby pod koniec dnia móc sobie powiedzieć : " tak, przełamałam ten stan, zawsze mogło być gorzej, mogłam nie podjąć nawet próby"
I tak zamierzam dzisiaj zrobić. Być może nie pójdę dziś do sklepu, nie dokonam przełomu, ale postaram się wstać i mimo wszystko wyjść na spacer, mimo wszystko nie załamać się i nie poddać. Ale najpierw obiad, muszę zyskać fizycznie trochę siły.
Dzień pierwszy uważam za rozpoczęty.
***
Minęło trochę czasu, wstałam na trochę z łóżka, poszłam na chwilę na spacer ale wciąż czuję się jakoś dziwnie, może to nadal to osłabienie, wypiłam jogurt, za moment będzie obiad, mam nadzieję że to mi polepszy. Staram się, mam nadzieję że jutro jak się wyśpię ( dziś przekręcałam się z boku na bok pół nocy a potem spałam półsnem) i najem to będzie lepiej, bo już było. A jutro zostaję sama na 3h. Najbardziej to się boję teraz że stracę kontrolę nad swoim lękiem, do takiego stopnia że nie będę potrafiła się uspokoić. I co wtedy? Powtarzam sobie, że nic, że to tylko lęki, w razie co i tak nic mi się od tego nie stanie. Tylko teraz takie tłumaczenie pomaga, gorzej jak już taki lęk człowieka dopadnie, wtedy wszystko przestaje się liczyć, chcesz tylko by to już minęło...W razie co mam jeszcze jakieś doraźne leki. Na jutro muszę sobie wymyślić jakieś zajęcie, żeby nie dopuścić do tej utraty kontroli, nie mam jeszcze pomysłu co to będzie. Mam tylko nadzieję, że jutro będzie lepszy dzień, że jeszcze ten dzień nie jest stracony. Kalorie- przybywajcie do mnie i dajcie mi siłę. Ale dziś chyba się wcześnie położę- muszę odespać bo niewyspanie też nie sprzyja ani dobremu samopoczuciu, ani temu żeby były mniejsze lęki. :) DAM RADĘ, JESTEŚ SILNA, DZIELNA, MASZ DOSYĆ I SIĘ NIE DASZ JAKIEŚ GŁUPIEJ CHOROBIE, TEŻ ZASŁUGUJESZ NA SZCZĘŚĆIE!! no, nawet pomaga.
***
no, jak zjadłam to rzeczywiście mi się polepszyło, najpierw poczytałam głupoty w internecie i się sama nakręciłam- Piotrek zablokował mi tę stronę żebym tego nie czytała, może to i dobrze. nadeszła pora by iść z psem, wzięłam smycz, smaczki i klikera- ćwiczymy chodzenie na smyczy. wróciłam i nie rozbierałam się tylko postanowiłam że pójdę na spacer i tym sposobem dotarłam do budy z warzywami pod blokiem, rozejrzałam się i wyszłam- może dziwnie to wyglądało z perspektywy sprzedawców ale trudno, wyszłam i wiedziona impulsem udałam się w stronę serpola, a tam do sklepu z kosmetykami, obejrzałam farby do włosów i jakieś szmatki i wyszłam, miałam już wracać do domu, ale jak szaleć to szaleć, poszłam do parku usiadłam na ławce z postanowieniem wytrwania 5 min, wytrwałam 10min choć pod koniec było już ciężko, a wracając powstrzymywałam się przed biegiem. udało się. może nie do końca stracony ten pierwszy dzień.
boję się jedynie jutra, boję się że będę się bać, że wpadnę w panikę wielką, ogromną i nie będę w stanie się uspokoić..staram się o tym nie myśleć, muszę dać radę.
koniec dnia pierwszego.

Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz