Wstałam z poczuciem bezsensu..czasami mam wrażenie, że te wszystkie moje starania idą na marne, że nie przybliża mnie to do wyzdrowienia. Wtedy idę porozmawiać z Piotrkiem, który uświadamia mnie jak wiele się zmieniło. Nie leżę już całymi dniami w łóżku, więcej się uśmiecham, więcej robię w domu. Dlaczego tylko chciałabym żeby wszystko było od razu? Jeden z moich problemów to to, że nie umiem się cieszyć małymi rzeczami, a przecież obiecałam sobie, że będę. Tylko ten lęk o przyszłość z tyłu głowy...tfu tfu, jest tu i teraz, rób to co do Ciebie należy, posuwasz się do przodu. Chciałabym żeby jeszcze ktoś mi to powiedział, że rzeczywiście widzi jakikolwiek postęp, jakąkolwiek zmianę we mnie..bo tak sama sobie mogę mówić, ale to nie zawsze coś daje..bo skoro nikt nic nie mówi to może znaczy to, że ja robię to wszystko i nic to nie daje? Zwątpienie mnie dziś dopadło okropne..nie znaczy to że się poddaję, ale jakby, mniej mam siły do działania. Chyba i tak jest lepiej bo miesiąc temu jak mnie dopadało zwątpienie to wchodziłam pod kołdrę i leżałam tak cały dzień..a dziś mimo to wstałam z łóżka i zaczęłam coś robić. Staram się być silna, naprawdę, ale to takie trudne. Chce wierzyć, że to ma sens, że rzeczywiście to coś zmienia. Źle dziś spałam, nie wypiłam melisy na noc, może to dlatego. A może po prostu mam mały kryzys.
***
Udało się, spędziłam 30 min poza domem, poszliśmy do sklepu kupić mleko, przed nami stała jakaś babcia. A wiadomo jak to babcie, a poproszę jeszcze to, a masz tu kochaniutka portfel bo mi się ręce trzęsą. W portfelu same drobniaki, więc odliczenie kwoty trwa. Zwariować można, ale jakoś poszło. Obiecałam sobie, że dziś pojedziemy się przejechać samochodem, dziwnie tak było, bez psa, ale pojeździliśmy z 5 min w bliskich okolicach. Wciąż mieliśmy jeszcze dużo czasu więc poszliśmy na przeciwko serpola do kiosku- oczywiście kolejka, dwie osoby przed nami, Piotrek chciał jeszcze lotto kupić, ale nie tym razem. Udało mi się nie uciec z kolejki pędem do domu. Choć nie powiem, pojawiały się takie myśli, żeby odwrócić się i biec, ale powiedziałam sobie, że dam radę. I wróciliśmy spokojnie, powoli, a czasu wciąż jeszcze trochę było, już na spokojnie można było poczekać w samochodzie. I tak udało mi się 30 min spędzić poza domem, być w budzie, w kiosku, jechać samochodem, i spacerować po osiedlu.
Pies niestety nadal szczeka, ale ciężko by wyeliminować lęk separacyjny w 1 dzień. Cieszy nas to, że zajmuje się kongiem na jakiś czas, zjadła wszystko co miała, musimy zrobić jej takiego, żeby na dłużej starczyło.
W przyszłym tygodniu chcemy zostawić ją już na dłużej- powiedzmy godzinę, co będzie treningiem i dla mnie, bo pewnie pojedziemy na ten czas do rodziców. Ale na razie 30 min dziennie poza domem wystarczy, jutro planujemy iść do sklepu kupić szufelkę, pojechać samochodem trochę dalej, a dziś może jeszcze spróbuję sama pójść do budy. Tymczasem idę gotować obiad, przez ostatnie pół roku robił to P. , pora z tym skończyć. Może jednak nie taki zły ten dzień. :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz